Wadera wpatrywała się sparaliżowana w księgę. W głowie jakiś głos jej
podpowiadał: "To twoje znalezisko! On nie ma prawda dotykać! TO TWÓJ SKARB
I TYLKO TWÓJ!" Coś ją opętało. Poczuła się naprawdę nieswojo. Z
niewiadomego powodu rosła w niej nieopanowana furia. Jej oczy...stały się
srebrne. Zaczęły płonąć. Tyksona nie zdołała się opanować. Skoczyła na basiora
i zaczęła go szarpać. Wyrwała książkę i pobiegła.
- TYKS! OPANUJ SIĘ! - zawołał za nią Shadow.
Tyks jednak odpowiedziała mu złowrogim śmiechem. Biegła dalej. Wybiegła
wkrótce z budynku i stanęła na dworze. W pysku trzymała książkę. Otworzyła ją i
zobaczyła swój "skarb". Mieniący się zwój z magicznymi runami.
Nie była sobą. Miała również wrażenie, że z koloru jasnoniebieskiego runy przemieniły
się na czerwone. Były na nich chyba jakieś zaklęcie. Spojrzała w górę i
powiedziałam głośno, a raczej wykrzyknęła:
- Fus ro dah! - na niebie zagrzmiało. Chmury momentalnie zmieniły
położenie. Niebo zmieniło kolor z niebieskiego na szkarłatny. Po chwili coś
uderzyło o ziemie. Tyksona zamknęła oczy. Przed nią stanęła wysoka wadera, z
rogami na głowie. Jej sierść była czarna, a ona, tak jak Tyks, miała płonące,
demoniczne oczy. Z niewiadomego powodu czarna wadera, zamiast uciekać, skłoniła
się. Czyżby przywołała boga? A może był to demon? Na to pytanie nie potrafiła
odpowiedzieć. Potężna wadera pogłaskała Tytanię po głowie i wyszeptała smutno:
- Daj mi swojej krwi. - nie był to rozkaz, to brzmiało bardziej jak
prośba, tym bardziej, że wadera wyglądała wbrew pozorom naprawdę słabo.
Miała ona podkrążone oczy, z pyska ciekła jej zielona ślina, głos miała
jak staruszka. Mimo wszystko była na pewno godną przeciwniczką. Tyks
postanowiła spełnić jej prośbę. Położyła głowę na ziemi i jednym, szybkim
ruchem rozerwała swoją skórę. Na ziemię popłynęła strużka jej krwi. Teraz jej
szyja była bardzo pokaleczona. Tytania podeszła do wadery i odsłoniła przed nią
kawałek skóry. Nie czekając na nic "bogini" wbiła swoje ostre jak
brzytwa kły do szyi bezbronnej Tyksony. Wadera przez moment znieruchomiała.
Poczuła okropny jak cholera ból. Zamierzała wrzasnąć. Miała ochotę to przerwać.
Zielona ślina kapnęła jej na łapę, a przy tym strasznie ją...poparzyła. Nie
odważyła się jednak przerwać tego okropnego rytuału. Zbyt wielki lęk przez
istotą w wilczej skórze. Później paraliż wszystkich kończyn. Serce tłukło
jej w piersi jak szalone. Z oczu wypłynęły jej krwawe łzy, podobnie jak i z
nosa, uszu, oraz z miejsca, w którym została zraniona. Po bardzo długiej,
okropnej chwili obca wreszcie przestała ją torturować. Tyks padła bez życia na
ziemię.
Gdy otworzyła oczy znalazła się w nieznanym sobie miejscu. Miała
humanoidalną formę, czyli była obecnie wilkiem o ludzkiej budowie. Mogła
chodzić na dwóch łapach, posiadała piersi jak kobieta, oraz <na szczęście>
ubranie. Miała również długie, białe włosy jak w swojej ludzkiej
"wersji". Oczy znowu były czerwone, na jej szczęście. Nie czuła się
jak opętana. Była sobą. Obok niej stanął jakiś basior,również w humanoidalnej
formie. Pysk miał jak szakal. W sumie był szakalem. Tytania bardzo interesowała
się religią i mitami, wiec wiedziała, kto przed nią stoi. Anubis, bóg śmierci.
Podał jej "łapę" i powiedział ciche: "Już czas". Tyks nie
mogła w to uwierzyć. Nie mogła być martwa! Wszystko jednak na to wskazywało. Po
chwili obraz jej się zamazał. Zamkneła oczy i po chwili znalazła się znowu w
wilczym ciele. Była na Niflin! Oddychała! Żyła! Spojrzała na zwój i otworzyła
go. Runy były w swoim pierwotnym stanie. Czyżby to był sen? Po chwili jednak
poczuła ból w łapie. Widniał na niej ślad po oparzeniu. Później spojrzała na
szyję. Blizny po ugryzieniu. To jednak nie był sen. Kim była ta istota,
która ubłagała ją o swoją krew? Wstydziła się wrócić do wieży. Nie po tym, co
zrobiła. Było jej wstyd. Tak bardzo i tak mocno wstyd... Pobiegła więc
przed siebie. Byle jak najdalej.
<Shadow, przepraszam za sporo opóźnienie.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz